Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przydasie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przydasie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 września 2012

chciejstwo ... obala mit ;)

... zaczęło się niewinnie ... w zasadzie to jak się zaczęło nie pamiętam ...

... ale nie dlatego, że dziś jest już jutro ... (dziś bo jeszcze nie śpię a jutro bo po północy) ...  i choć kilka pierwszych słów zdawałoby się sugerować pisanie tego postu zgodnie z teorią Meli to niestety nie ... piątkowy wieczór jest ... wina nie ma :) ... 

... to co się zaczęło nie pamiętam jak ?:) ... chciejstwo ... zobaczyłam czajnik w tym zjawiskowo niepowtarzalnym odcieniu niebieskiego jaki ma wg mnie tylko Ameryka ... jest w tym jakiś lazur ... błękit i szczypta turkusu jednak w dość subtelnej tonacji ... pewnie nawet ten kolor ma swą nazwę ... ale choć mnie opętał ja identyfikuję go jako TEN ... i zupełnie mi to wystarcza :) ... TEN kolor urzeczywistniony w postaci czajnika zobaczyłam u Basi ... zobaczyłam ... zawyłam i zapragnęłam ... :) ... 



... rzecz wydawała się prosta ... Basia kupi mi TEN kolor w postaci czajnika i chciejstwo przestanie mi trawić umysł ... w między czasie trafia mi się zasłonka w pasy podejmujące temat koloru przewodniego i rodzi się cała koncepcja ... chciałoby się powiedzieć "mówisz - masz" ... przecież mit naczelny brzmi "w Ameryce jest wszystko" ... taaak ... wszystko ... poza MOIM czajnikiem ... gdzie MOIM = TEN ... Basia skanuje coraz bardziej niespokojnie kolejne miejsca gdzie skarb być powinien a skarbu w TYM kolorze nie ma ... dodam, że jeżeli gdzieś on-line czy nie on-line chciejstwo jest to choćby było po mistrzowsku skamuflowane Baśka to wynora ... :) ... 




... czas mijał ... czajnik kpił sobie z nas obu i istniał w czasoprzestrzeniu artykułów gospodarstwa domowego w kolorach wielu ... tylko nie w TYM kolorze ... w ten to zupełnie przypadkowy sposób prawie upada mit o Ameryce ... :) ... prawie bo któregoś dnia TEN kolor zaistniał ... i szybko został "zabezpieczony" :) ... chciejstwo dotyczyło wszak w głównej mierze koloru ... i tak pojawia się durszlak ... choć bezpieczniej użyc słowa cedzak ... mniej "miodków" zapląta się w meandry wielopokoleniowego sporu durszlak vel druszlak :) ... a ja doznaję olśnienia bo nagle pojmuję, że TEN kolor w postaci miski w dziurki to jest to ... :) ... więcej możliwości ... :) zaaranżowania we wnętrzu ... 


... problem narodził się tylko jeden ... znów trzeba małżowi tłumaczyć, że rzecz owa choć może i na przedmiot użyteczności domowej wygląda absolutnie nie może być wykorzystywana czy używana ... :) ... o nie ... żadnych lubieżnie nieskromnych ociekań niczego !!! ... on  ma stać i wyglądać ... i już :):):) ... a czyni to z godnością i dumą właściwą ozdobnemu drobiazgowi :) ... Barbaro ... jest idealny :) ... dziękuję :) ...

... przy okazji jak się tak rzecz rypła z tym deficytem czajniczków w Hameryce to przynajmniej ja wiedziałam co można im tam kupić :) ... i odpowiedni choć zupełnie inny od inicjatora całej afery wpadł mi w ręce w ostatniej chwili :) ...



... na ostatnim zdjęciu zapowiedź posta o innym oczekiwanym jakiś czas skarbie :) ... "CZAS ODNALEZIONY" ...  to pierwsza książka bogato ilustrowana Mimi i Seby ... to "mały przewodnik po małych przyjemnościach :) ... ale o tym innym razem :) ...


... udanego i ciepłego tą resztką słonecznego nieba weekendu ...


środa, 21 grudnia 2011

nie wiem ...

nie wiem jak to się stało ... jeszcze wczoraj była huśtawka i leniwe popołudnia na tarasie a już za parę dni Wigilia ... czas jakoś przepłynął ... stado galopujących imadeł znikło ... pojawił się spokój i błoga świadomość dokonania dobrego wyboru ... tak w telegraficznym skrócie można opisać te kilka miesięcy mojego niebytu ...

było tego więcej :) ... zwłaszcza ostatni miesiąc był uprzejmy spłatać mi psikusa ale o tym innym razem bo to na kilka dni przed świętami absolutnie nie trafiony temat :) ...

w zasadzie to nie kilka a konkretnie dwa ... pierniczki w wersji na cito tj takie, które można podgyzać bez narażania się na stomatologiczną katasrtofę- są ... piernik jest ... śledzie nabierają korzennego smaku i aromatu ... pod pokrywą największego gara pyrkoli się bigos ... w ciepłym zakątku kuchni nabiera mocy zakwas na barszczyk czerwony ... czyli wszystko zmierza do najpiękniejszej kolacji w roku :) ...

dziś będzie tylko trochę świątecznie ... bo cofam się o tydzień do mojego prezentu dla kuchni ... yhm ... moja kuchnia i ja mamy nowy - stary pomocnik kuchenny ... zawsze było we mnie chciejstwo posiadania takiego mebelka ... tylko ciągle coś stawało na drodze ... albo nie do końca wiedziałam jaki ma być ... albo nie było takiego jak sobie w końcu wydumałam ... albo -co najczęściej dokuczało - był odpowiedni tylko akurat ministerstwo finansów gospodarstwa domowego miało inszą inszość na względzie i chciejstwo zbytku pod postacią jaśnie pomocnika musiało czekać ... aż pewnego dnia grzebiąc w garażu za czymś mało istotnym dla sprawy natknęłam się na stary stół ... nie taak stary aby mógł sam w sobie stanowić shabby rarytasik... małe paskudztwo powstałe w wyniku prostej konstrukcji i profanacji drewna lakierem poliuretanowym ... mała pomarańczowa pokraka ... w dodatku postawiona tak, że ledwo uratowałam przednie zęby po tym jak się o niego omal nie wywaliłam ... w stresie miewam przebłyski kreatywności i w tym gracie ujrzałam nowy ... elegancki pomocnik ... kilka dni walki z poliuretanem ... kilka dni szlifowania ... trochę bielenia i woskowania ... dwa kółka i voila ... oto i on ... Teodor ... :) ...






no cóż ja Teodora uwielbiam ... nad nim będzie półka ... i tablica jutowa ... niebawem :) ...

...  i ja też niebawem wrócę ... jeszcze przed Bożym Narodzeniem :) ...

dobranoc i dziękuję, że pomimo mojej skąpej aktywności wciąż mam gości ... wielkie buziaki

wtorek, 9 listopada 2010

prawie gość przed prawie wyjazdem i prawie wiatrołap ...:)



... nie wiem jakim cudem ale wpadłam na jakiś czarny szkak ... jeszcze nie tak dawno pisałam o tarpających mną a raczej mymi emocjami hormonach a teraz jeszcze doszło to "coś" ... "on" pojawił się w nocy z piątku na sobotę ... myślałam, że nieproszony a jednak zaproszenie wysłałam ozdobione pieknie dwoma czekoladkami ... czerwonym akcentem pomidorka i zielonym sałaty prosto z chemicznego pola ... a na to wszystko mały pieczony kurczak ... po tym zdawałoby się niewinnym (i przy tym bedę się upierać ) menu (zapomniałabym jeszcze jakiś niedogrzany krupnik w biegu pochłonięty ... no niedogrzany bo mikrofale były uprzejme tylko miseczkę podgrzać ... zawartości już nie) ... w każdym razie Pan Ból Pana Pęcherzyka wpadł na małą wizytę ... teraz mam bardzo proste menu ... ryżanka ... Gastrosan i parowanie :) ... bowiem cokolwiek gotuje ... gotuje na parze ... i w ten oto magicznie zwyczajny sposób me życie konsumpcyjne nabrało innego smaku :) ... to co Pan Pęcherzyk pozostawił w mej pamięci zdecydowanie nie może się powtórzyć ... o nie ... dlatego przespacerowałam sie do tzw "rejonu" celem uzyskania porady lekarskiej ... schody zaczęły się przy okienku rejestracji ... wróć do okienka to było daleko ale zauważyłam, że pani częściej chyba rozmawia z dzwoniącymi ... szczęśliwie numer do pani miałam zapisany zatem "memory 6" i dodzwoniłam siem a oto jak przebiegała rozmowa ...


- dzień dobry ... chciałabym się zarejstrować ..
- mówi jak się nazywa i gdzie mieszka ...
- zatkało mnie ale mówię - XY tu i tam
- czeka ...
to czekam ... i słyszę ...
- rano chce czy popołudniu ...
- rano ..jeż... ale nie dane mi było dokończyć ....
- 8.45 przyjdzie gabinet 11 ...

jak kończyłam to pan za mną już z komóra na dłoni scenicznym szeptem zarządził "pani ...dawaj pani ten numer" ...dialog dość orginalny ale wizyta umówiona ... i tak przeszłam na drugą stronę mocy i stałam się świadczeniobiorcą ... w stosunku do którego ustalono że :

NIE WOLNO NAM LUDZIOM JESĆ PIECZONEGO I SMAŻONEGO

TRZEBA O TYM PAMIĘTAĆ

NIC ONA DR ZNACZY NIE WIDZI

... no i dobrze do lekarza szłam nie do medium ... diagnostyki oczekiwałam tj połączenia nauki ... doświadczenia z wynikami badań biochemicznych i obrazowych ... bo nie przekonuje mnie macanie brzucha ... biochemii się doczekałam ale obrazowe to już muszę sobie sama zafundować bo pewna ważna instytucja przecież nie może ponosic kosztów obrazowania skutków mojego pieczonego kurczaka ... na dalszą drogę potrzebuję siły wodza i niech moc będzie ze mną ...

... a biochemie skoro "ona nic nie widzi" i dostałam i tak "na wyrost" to zrobie po przyjeździe ... pani doktor dała mi 2 karteczki ... na jednej to co jadłam do tej pory i gdy ja  zaczęłam się zastanawiać skąd oni to mają już takie wydrukowane ... śledzona jestem czy jak ? ... okazało się że to ..."TO"... czego mi jeść nie wolno !!! ... hm ... na drugiej było to czego prawie nie znam, a co poznam .... i jakimś cudem pokochać muszę ... mam nadzieję, że to do jakiegoś opanowania i konsensusu uda się doprowadzić bo ja bez rosołku egzystencji nie pojmuję ...



... cała ta afera z niecnym zachowaniem tego czegoś we mnie jak to afera zupełnie w nieodpowiednim momencie wylazła bo tuż przed moim małym oddechem w perełce naszych gór Krynicą zwanym ... tak czy siak rozkoszy ducha i podniebienia w "Węgierskiej Koronie" sobie nie odpuszczę ... i w co mocno wierzę stare zdjęcia i dobry jazz doprawią mi kisielek jak barszcz ukraiński :) ... wierzę też, że pogoda utrzyma się i takie słoneczko jak dziś pozwoli mi cieszyć się spacerkami ... miedzy innymi po Bardejovskim rynku, który zachował do dziś średniowieczne budowle ...  Nieletnia bardzo kibicuje bo ma pracę jakąś popełnić o średniowieczu i mnie tam widzi w roli reportera ... że ona niby Naczelny w takim razie ... jak wypłacalna jest tylko na mocy naszego kieszonkowego to na bogato nie będzie ... ma się to szczęście do mało intratnych posad ... no i jeszcze cerkwie łemkowskie ... od czasu kiedy wiem, że Warhol i jego dzieła to z genezy łemkowskie to bardzo chętnie się powłóczę nawet w deszczu ...



... budżet na rekreację uszczupliłam bo Vox kazał ... no kazał kupić latarenki cynowe podając je w takiej przecenie, że nie kupić nie dało rady ... a dodam, że blisko rok patrzyłam na nie z uwielbieniem i tęsknotą ... są idealne do mojej wizji kuchni ... i bliźniaczo podobne do tych które istnieją w konkretnym domku ... mojej mega inspiracji kuchennej ...  i jeszcze jakby do kompletu taki mały grzeszek ...




... o kuchennych inspiracjach już kiedyś wspominałam i muszę sobie o nich wszystko poukładać i napisać ... ale zanim o kuchni będzie winna jestem parę fotek z wiatrołapu ... jeszcze brakuje mi 3 głównych detali ale coś tam widać ... teraz już wchodząc mamy zapowiedź charakteru domku ... choć w rzeczonym domku jeszcze wiele trzeba zrobić ale pani inwestorce ... znaczy się "moi" też dobrze zrobi jak każdego dnia utrwali sobie "do czego to my dążymy Izabel" :) ...






 







... uchwyty się robią ... i mała zazdrostka do wnęki również ... lustro i wieszaczek na drodze bliskiej finałowi ... parasolnik w sferze pomysłu lub marzeń biorąc pod uwagę ten wypatrzony a nieosiągalny cenowo :) ... i zawieszki ...


a to jeszcze dla jednego niegrzecznego Adasia ... tak kochanie zakwitł ... nie wiem czemu ten Twój hibiskus nam zakwitł po 2 miesiącach od zrzucenia kwiatów ale kolejne pomarańczowe paskudztwa w drodze ...


piątek, 29 października 2010

gorszy tydzień ... gorsza ja ...i poducha na spokój :) ...


… ten tydzień nie wyszedł panu miesiącowi … dobrze, że i tydzień i miesiąc się kończy … może i skończy się moja łatwość w unieszczęśliwianiu samej siebie … no może nie dokładnie samej, bo moim zdaniem to świat wokół mnie był bardzo pomocny, … ale tak czy inaczej tupnąwszy nóżką … cóż, że leciwą, ale to malutkie, 36 zatem przy określeniu nóżka będę się upierać :) … mówię dość … moich zmagań z codziennymi zmorami nie będę opisywać, bo nie warte są tego owe zmory... czyjeś głupie „jestem na nie” opanowało mnie i miałam to, co mieć chciałam … samą siebie na nie i nie wiem jak innym, ale sobie zepsułam tym parę dni … zupełnie niepotrzebnie a wszystko, dlatego, że zapomniałam o tym, czemu miałam być wierna i dałam się porwać fali nic nie chcenia … miałam pamiętać, że każdy dzień jest po to, aby się nim cieszyć … skoro trzeba coś zrobić to zrobić to można z uśmiechem będzie łatwiej a nie z poczuciem ogromnej krzywdy, bo łatwiej nie będzie … za to będzie okropnie … i było tak okropnie beznadziejnie, bo zwykła rzecz w wyimaginowanym poczuciu niesprawiedliwości społecznej przybrała postać szykan … z perspektywy czasu … szykan nie stwierdzam … po prostu można wykopać dół i mieć z tego frajdę a można zapadać się w sobie złorzecząc całemu światu i wykopać dół dla siebie … w tym tygodniu tak zrobiłam … czas pokaże czy nauczyłam się czegoś … w całym tym wariactwie labilność hormonalna miała swój udział … lwi rzekłabym nawet, bo łzy, którymi się zalewałam.. rany Julek zupełnie bez powodu to nie jest normalne … to nie ja … żeby jedna mała przysadka z tą siostrunią tarczycą tak człowiekiem poniewierała to już przechodzi granice jakiejkolwiek przyzwoitości … endokrynolodzy … zróbcie coś :) … kobieta prosi … (wiem są preparaty ale nie to nie to ...) ...



 ... aktualnie po wczorajszym przerobieniu z nieletnią struktury klas społecznych padam... polemizowanie z czternastoletnią myślą politologiczną zaprowadziło nas do "przygotowania do życia w rodzinie”... na koniec rozprawka "czy kłamstwo popłaca „... tak szczerze przez Juniorkę potraktowana, że do bierzmowania pewnie by nie poszła... jako że Nieletniej wyszło, że popłaca, bo jak powiedziała Xowi, że mu z ust śmierdzi to on się na nią obraził i teczki jej nie nosił a powinien bo mu osiołowi matmę napisała i obiecał „... i co ja jej miałam powiedzieć... pij mleko będziesz duża... kłamliwy slogan tez by mi nie pomógł... poprzednia rozprawka "czy łatwo być nastolatkiem" w interpretacji mojego cudnego pacholęcia kazała mi Sie zastanowić, jakim cudem te biedne nieletnie nieszczęścia w ogóle dają radę wobec nawałnicy druzgoczących wobec nich oczekiwań... chyba poproszę, aby pani od polskiego przestała z tymi rozprawkami, bo mnie wykończą poglądy własnego dziecka...

… jak widać kobiecość i macierzyństwo mnie wykończyć chciały.. nic nie wspomnę o sobie jako żonie, bo pan mąż zniósł to jakoś i tylko nieśmiało zapytał czy to wróci … mamy nadzieje, że nie … szukając ratunku uciekłam do świata wyższej estetyki … zatopiwszy się w inspiracjach wnętrzarskich odnalazłam trochę spokoju i uciechy estetycznej … znalazłam parę rozwiązań i gadżetów niezbędnych do dalszej egzystencji na tym świecie … dobiłam, w Adasiu to, co zostało po tornadzie hormonalnym, gdy z całą odzyskaną energią wtajemniczyłam go w swoje plany … teraz albo podejrzewa mnie o kolosalne ukryte dochody albo obawia się, że pozbawiona zdrowego rozsądku w ślady Szpicbródki czy Kwinty pójść zamierzam i aby zrealizować chciejstwa obrabuje bank … wstyd i niesławę na rodzinę ściągnąwszy …





… wieszaczki … od dnia, w którym zobaczyłam te owalne z cyferkami innych nie chciałam … dopóki nie zobaczyłam … tych owalnych z retro pejzażykiem miast …



… sekretarzyk … skrzyneczka … po romantycznym dla Nieletniej … dla siebie chcę takie … znalazłam w galerii Brocante … pozdrawiam i gratuluje właścicielce tych pięknych wytworków pomysłu i efektu realizacyjnego :) … kapelusze z głów :) … że tak powiem …



… ten ostatni zamierzam postawić na biurku, którego wizualizacja nabrała pełniejszej formy dzięki Rokoko (zapowiada debiut bloga … z góry polecam … swoją drogą to paranoja … jej wizualizacje idą Az z Irlandii a ja mam w domu na wyposażeniu teleinformatyka …) … ściany mają być jak gołąb w białym szarym … a to sterane drewno skrzyneczki ma nawiązywać do zasłon, których nie zmienię, bo je kocham, choć są w szarym brązie i nie przyjmuje, że takiego koloru nie ma :)…


… i dzisiejsza radocha … poduchy … zamówiłam jednym, kliknięciem i przyszły... są wspaniałe... nic dosłownie nic im zarzucić się nie da... idealny len...czy płótno może, ale takie zgrzebne niby, choć w zgrzebności akuratnej takiej ... szare dokładnie tak jak szare być powinny... napis prościutki... dobrze naniesiony... a mięciutkie i milutkie tak, że chyba przed wizytami potencjalnie na nich mających spocząć tyłeczków... będę wymieniać, aby je oszczędzić... przynajmniej dopóki w niemym zachwycie nad nimi tkwić będę...

… oczekuję w swych wnętrzach spokoju … niedbałej elegancji w obłoczku, glamour ale w gadżetach wolę mocniejsze... akcenty... taka surowiznę trochę retro a trochę w klimacie starej fabrycznej Łodzi... ideału, czego nie trudno się domyślić nie znalazłam... szukam … przypomniałam sobie tę Łódź, której już nie ma a w której dawno temu kilku przyjaciół z motyką na słońce się porwało … w „popiołach” wspomnień i na bazie pięknych gmachów powstała idea loftów … znalazłam mieszkanie stworzone nie w starej fabryce, ale w garażu …


... ceglana ściana i ta komoda jak z pracowni szalonego malarza po ataku (w drugim etapie pracy choć nieco bardziej biało wyglądał kiedyś obdzierany z jakiejś czarnej paćki stół owszem miał sie jak bliźniak tego bohomazu tylko go odczyściłam ) ... pień w naturalnym brązie drzewa na szarej podłodze i ten stół jak ze stołówki ganc fabryki ... podoba mi się ale uczciwie siebie pytając nie wiem czy starczyłoby mi na niego odwagi ...



...... ciepłe drewno i literkowe kanapy ... stylowy fotel ... taka mała sztuczka a sprawiła, że stary garaż z surowymi ścianami stał się ciepłym i przytulnym miejscem ... a gość siedzi sobie tam pod strzechą i kiwa nogą kilka epok już chyba tak sobie chodzi i podgląda jak duch nocy wigilijnej bo odziany bardzo stylowo ... w przeciwieństwie do nadętego drewniaka na krześle ...


... zdjęcia pochodzą z Art&Decoration ... w zasadzie każdy szczegół tych pomieszczeń mnie zachwycił ... podziwiam mariaż ciepłych motywów z zimnymi detalami ... ten beton i koronka inaczej to piękne :) ...

czwartek, 12 sierpnia 2010

kotka na rozgrzanym blaszanym dachu...


Pamiętacie film z lat 50 tych „ Kotka na rozgrzanym blaszanym dachu” …?...ja sobie wczoraj przypomniałam …i nie, dlatego że to najlepsza adaptacja sztuki Tennessy Williamsa …ani nie ze względu na zjawiskową Elizabeth Taylor czy Paula Newmana (hm …przystojniak:) …i wreszcie nie, dlatego, że robiłam przegląd klasyki kina…



…powiedzmy, że nie mając żadnych ambicji w kierunku rozwijania się jako reżyser stworzyłam remake …nawiązujący tylko do słów tytułu …a zupełnie pomijający fabułę…
…piękne słoneczne popołudnie … mając pełna świadomość, że nikt i nic mi nie przeszkodzi postanowiłam zrobić coś z niczego, czyli wynorać stare szpargały i dać im nową..egzystencję :) wiadomo wszystkie takie graty, jeżeli są to są na strychu …


Zonk ..ja nigdy  nie byłam na strychu …można rzec, że teren ów był dla mnie dziewiczy …z powodu schodów w stylu nazywanym przeze mnie „witaj święty mikołaju”, (ale się filmowo zrobiło) …i mój prawie lęk wysokości, który skutecznie hamował chęć wypraw w tamtym kierunku, …dlatego to było jedyne miejsce, w którym aranżacja przestrzeni w pełni została pozostawiona Adamowi

,…czego z człowiekiem jednak chciejstwo nie zrobi …pokonałam lęk …po ciężkich kilku minutach celowania w tę wredna małą dziurkę tym unikającym jej jak diabeł święconej wody wrednym haczykiem udało mi się wyciągnąć oporna konstrukcję …i rozprostować z niemałym trudem, …ale zawzięłam się …


…z duszą na ramieniu wspięłam po tych zupełnie niebudzących zaufania schodach (jak się później okazało słusznie im nie ufałam)… do przybytku tego wszystkiego, co przez ostatnie 7 lat nie było mi potrzebne …a teraz nagle rozbudziło wielkie nadzieje artystyczne …jak wspomniałam strych to teren, na którym zasady porządku w ergonomicznej dyscyplinie ustanowił małż …nic, więc dziwnego, że ja w tym sensu nie widziałam a estetyki to już żadnej …w poszukiwaniu skarbów norałam w skrzyniach i półeczkach w kilkudziesięciu stopniowym upale …morusając się ile wlezie, …ale łupy wynagrodziły wysiłek …

Zonk …pojawił się niczym czarna mara po raz kolejny, gdy chciałam już opuścić swą saunę …klapa ze schodami..wydawała się być zamkniętą …w kilka sekund zrobiła się tam o kilkadziesiąt kolejnych stopni więcej …jak na zawołanie zaczęłam odczuwacz klaustrofobię …a gdy zobaczyłam właz przypomniałam sobie i lęku wysokości …
...no, ale jakoś trzeba się wydostać a ten właz to jedyny ewentualny kontakt z kimkolwiek …z tych starych skrzyneczek i regalików zrobiłam wejście (cały misternie budowany przez lata małżowy porządek szlag trafił), ale do włazu dotarłam i jeżeli na strychu było gorąco to na rozgrzanym blaszanym dachu …wystawionym na południe …było nie do wytrzymania…


…nawet długo nie czekałam …pani Irenka wyszła do ogrodu …darłam się tak, że nawet mnie usłyszała …i znikła …po to by wrócić i poinformować mnie, że mam zamknięte drzwi …no zamknięte przecież roztropnie zamknęłam jak ekspedycję na strych zaplanowałam... strategię miałam jak wyrafinowany obieżyświat … tylko kilku durnych zbiegów okoliczności nie przewidziałam…
…wykrzyczałam numer do Adama do pracy …piekąc się z gorąca i wściekłości wierzyłam, że koniec mojego przypadkowego …katorżniczego azylu pod chmurką jest bliski…


Zonk …Adam nie odbierał stacjonarnego i na nic mój ostatkiem już gardła wywrzeszczany numer komórki, …bo pani Irenka na komórkę nie umie i nie będzie, bo drogo …a ja niczym Kunegunda jakaśtam zanim małż wróci dokonam żywota za to pośród tego wszystkiego, czego przez ostatnie 7 lat aż do dnia fatalnych przypadków nie potrzebowałam …widocznie po ugotowaniu został mi jeszcze jakiś neuron zbłąkany w meandrach istoty szarej, bo poprosiłam o sprowadzenie posiłków …pod postacią młodych …rozrzutnych, którzy zrujnują swe abonamenty …a którzy mieszkają w pobliżu …i małża mi sprowadzą z kluczem do mej twierdzy …no opcja baśniowa ze spuszczeniem warkocza niestety odpadła …pędzona na glutaminianie i innych E-ilestam takiego dorodnego warkocza nie posiadam …a mieszkający w pobliżu pasowania na rycerza nie przechodzili …jedyna istota na ulicy mająca coś z rycerza to ja sama i mój zakuty łeb …
…udało się …małż z, „po co ty tam kobieto wlazłaś …” przybył na ratunek …była gdzieś 18 i wierzcie mi nawet stopnia chłodniej …


Zonk …a miało być dobrze …nie tylko zamknęłam drzwi, ale jeszcze zostawiłam w nich klucz …to wydłużyło trochę oczekiwanie na oswobodzenie …zwiększyło koszta o cenę nowego zamku …a koszta samego jak wiemy łączenia satelitarnego już na sumieniu miałam …tak czy inaczej z fantami a jakże by bez nich odpoczywałam wreszcie w salonie …

I powiem tylko tyle ….ciężkie jest życie artysty …:)


Oczywiście nikt rozsądny nie uzna że było warto, …ale ja całą mocą swojego braku rozsądku nadal twierdzę że dla tych ślicznych kilku buteleczek …niepyszniących się tu pełnią swej urody bo druciaczka aby je porządnie domyć nie mam …i dla kilku flakoników…starego lampionu …ramek do liftingu (a nazbierałam ok. 10 sztuk) …moja ekspedycja z małymi losu przypadkami warta była zdobyczy …



Te pojemniczki już w zupełnie pozbawiony emocji i żenująco tradycyjny sposób nabyłam w sieci „po 4 zł” za 2,50 …są idealne na przyprawy ...

ps. dwa dni później ....to pewnie nie ma znaczenia ale dziś zauważyłam, że to 13 post ...:)
Related Posts with Thumbnails